Zajmuję się ciągle innowacyjnymi
projektami. To piękne w swej istocie zajęcie zatruwa mnie czasem do bólu.
Zwłaszcza wtedy, kiedy czuję, że zderzam się ze ścianą. Agresywną ścianą
mentalnych wzorców bronionych z olbrzymią siłą. Ludzie mają ogromną potrzebą
posiadania prawdy. Nauczyli się czegoś, odkryli jakieś, niegłupie nawet,
struktury i… już wiedzą. Już są po drugiej stronie tęczy. Mogą spokojnie
zredukować niepewność, żrący w trzewiach lęk przed nieznaną rzeczywistością i
nałożyć na nią kaganiec pojęć, obrazów, procedur.
Mam z tym kłopot, bo wypadam w
takich sytuacjach jak rozlazła galareta. Omawiamy na przykład jakiś projekt.
Chcemy zaktywizować młodzież w gminie wiejskiej, albo poruszyć świat firm
rodzinnych miotających się między miłością, a sztywnością. Albo pomóc ludziom
wyższych uczelni wyjść z kołowrotu łykania informacji jak tuczone do pasztetu
gęsi. Przychodzą mi do głowy sensowne rozwiązania, ale w tym samym niemal
momencie widzę ich słabe strony, możliwe wady. Chciałbym pozastanawiać się,
podialogować, wspólnie z kimś poprzyglądać się rodzącej się koncepcji z różnych
perspektyw. Czasem znajdują się partnerzy gotowi do takiej zabawy. Obwąchujemy
problem, przewracamy go do góry nogami, robimy sobie burzę mózgów, a raczej
burzę marzeń. Wtedy jest cudnie. Ostateczny produkt jest dojrzały jak soczyste
jabłko.
Nie oznacza to wcale, że jest
doskonały. Ho, ho, daleko mu do tego. Wymyślony projekt zanurza się w
rzeczywistości, a ta odziera go ze złudzeń. Pokazuje, co nie zostało domyślane,
co ujęte jest powierzchownie i nie daje rezultatu. Czasami trzeba pogodzić się
z jakąś ściemą by uratować całość. To jest właśnie ta niezwykle
satysfakcjonująca, pełna bólu i radości jazda. Jeżeli umiesz się jeszcze
rozstawać się z tymi wypieszczonymi, własnymi pomysłami, mądrymi skądinąd
strukturami i modyfikować pod wpływem rzeczywistości sposoby działania, możesz
poczuć jak świat w jakimś drobnym kawałeczku się zmienia. Jak żywi, konkretni
ludzie pięknieją od środka, słuchają się nawzajem, jak im gwałtownie mocy wewnętrznej
przyrasta. A jeszcze piękniej, jak potrafią stworzyć małe, synergiczne
wspólnoty, pulsujące życiem organizacje,
czy społeczności.
Niestety często w gronie
„fachowców”, czyli zespołu przygotowującego jakieś działanie, rozmowa „zakaża
się” wirusem nieufności, przywiązania do wypracowanych mentalnych wzorców.
Tworzy się świat jak w Procesie Kawki. Każda rozmowa zamienia się w grę o przewagę.
Próby zobaczenia sprawy z różnych stron
odczytywane są jako objaw słabości, albo wprowadzania chaosu do czegoś, co już
wydawało się klarowne. Bo klarowność pozwala łatwiej się poruszać, poumawiać
się, zbudować sposoby rozliczania… A najprościej klarowność osiągnąć dominując,
zdobywając centralną pozycję dyrygenta wszystkiego (uzasadniając to potrzebą
sprawnego zarządzania).
To jest chyba najtrudniejszy
moment w każdym działaniu. Ta decyzja, czy brnąć w to dalej podejmując grę, czy
z hukiem, lub cichutko na paluszkach wycofać się z tego tańca. Brnięcie może oznaczać
walkę. Trzeba zdobyć centralną, lub dostatecznie ważną pozycję i wygrać swoje
(pozwalając wygrać swoje innym mocnym). Rodzi się z tego krucha równowaga
pozwalająca dalej projektowi lub całej organizacji rozwijać jakieś w miarę
sensowne działania. Niestety tylko w miarę sensowne, bo konkretne decyzje nie
są wynikiem dialogu i poszukiwań, tylko funkcją mocy poszczególnych graczy.
Powstaje „wynegocjowana” konstrukcja, którą następnie próbuje się narzucić
rzeczywistości.
Nie zawsze jest tak źle. Czasem
można się dogadać. Boleśnie wygarnąć sobie nawzajem, przyznać się do własnych
błędów, z ulgą zobaczyć u partnerów świadomość ich problemów. Wtedy jest szansa
na dobrą „drużynę po przejściach”. Poranioną, ale mocniejszą rozwiązanymi
kryzysami.
Moja żona, Dorota, mówi, że jaki
zespół, taki projekt. Zespół też tworzy swoją rzeczywistość. Zawsze będzie nią
„zarażał” ludzi, organizacje, czy
społeczności, w których chce działać. Zarażał dobrem, albo złem. Musi sam w
sobie dotknąć „komunikacji” (czyli komunii, dialogu, wzajemnej uwagi), musi
wkomponować emocje do wspólnego wysiłku, stworzyć sytuację, w której można
korzystać z różnych „mentalnych wzorców”, traktując je poważnie, ale nie
tworząc z nich bóstw nieomylnych. Jeżeli trawi go choroba nieufności i
rozgrywek, zakażał nią będzie swoje „produkty”, czyli procesy, która chce
wywołać.